Moja osobista przygoda z guayusą

Cześć,

Mam na imię Justyna, zajmuję się redakcją tekstów i przygotowuję wpisy, w których zawarte są informacje dotyczące guayusy. Jednak nie tylko redaguję te teksty dotyczące guayusy, ale także sama ją piję. Chciałabym teraz opowiedzieć trochę o moich osobistych doświadczeniach z tym napojem.

Na początku oczywiście nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje, nawet nie potrafiłam tego poprawnie zapisać. Swoją przygodę z guayusą zaczęłam przypadkowo, najpierw otrzymałam zlecenie, żeby popracować trochę z tekstami na jej temat, a później dostałam swoją pierwszą guayusę w prezencie od Przyjaciela. W sumie dwie guayusy, bo wybrałam naturalną i trawę cytrynową (chciałam mieć porównanie). Trawa cytrynowa skradła moje serce. Guayusa naturalna też jest spoko, ale jednak trawa cytrynowa to moja miłość. Bardzo mi się podoba to, że mam do wyboru różne warianty smakowe. Cynamon i lawenda mnie nie kręcą, więc te wersje sobie odpuszczę.

Pierwsze zaparzenie było dość sceptyczne, ale miło się zaskoczyłam, w smaku rewelka. Jak już stwierdziłam, że da się to pić to zaczęłam eksperymenty, czyli gotowałam, zalewałam zimną wodą, piłam rano, wieczorem, przed treningiem, po treningu, podczas pracy przy komputerze, normalnie na milion sposobów i z miliona różnych powodów. I muszę przyznać, że chyba wręcz brakuje mi tego smaku w ciągu dnia. Czasem nawet przed snem robię sobie taką małą filiżaneczkę (na jednego łyka), żeby tylko zadowolić zmysły i się wyciszyć.

Bardzo ciekawa jest wersja na zimno. Kiedy idę biegać to najpierw, w największej szklance jaką posiadam w domu, zalewam guayusę zimną wodą. Kiedy wracam po godzinie czeka na mnie cudowny napój, który uspokoi, pozwoli złapać oddech i myśli, a przede wszystkim nawodni. To jest moja największa bolączka podczas biegu, że nie piję w trakcie i czasem trening mnie nie zadowala, bo przez cały czas myślę, że mi się chce pić. Porażka. Trochę mnie denerwowało, że susz zalany zimną wodą nie opada i trzeba przecedzać, ale na to znalazłam patent. Po prostu sypię guayusę na sitko i zalewam zimną wodą tak, żeby się moczyła. Jeszcze nie mam zwyczaju zabierać guayusy w termosie na treningi (zumba, taniec na obcasach, pole dance, od czasu do czasu twerk), wszystko przede mną. Może i do tego dorosnę.

Ogólnie brak odpowiedniego nawodnienia stanowi spory problem w moim życiu, latem to jeszcze człowiek pilnuje, żeby pić wodę, zimą gorzej, bo nie odczuwa się tak pragnienia. A tak to ciągle głowa boli. Dlatego picie kilku kaw dziennie to nie jest dobry pomysł. Nadmiar kawy pogłębiał odwodnienie i powodował, że drgały mi mięśnie (najczęściej powieka lub mięsień pod okiem, potrafił mi jednak drgać mięsień udowy, więc jak nawet udo mi podskakiwało, to musiało być bardzo źle). Jestem impulsywna, wręcz nadaktywna, niedobory magnezy bardzo istotnie wpływały na zwiększenie mojego rozdrażnienia. Co odbijało się na samopoczuciu i jakości życia. Z kawy całkowicie nie zrezygnowałam, jednak zamiennie piję też guayusę. Napój ten nie tylko nawodni, ale także dostarczy witamin i minerałów (w tym tak bardzo mi potrzebnego magnezu).

Lubię zaparzyć sobie guayusę, gdy pracuje przy komputerze. Robię trzysta rzeczy na raz, a i tak ogarniam. Ogólnie sączę ją do dna, aż zaciągnę te fusy. Zawsze mi mało (jakbym nie mogła zaparzyć sobie kolejnej). Czasem dosłownie pracuję na guayusowym spidzie. Piszę i piszę, i tak się rozkręcam, że sama jestem z siebie dumna, jak mi świetnie, szybko poszło, jakie ciekawe myśli/konteksty uchwyciłam, jakich nietuzinkowych słów użyłam.

Przypadek rozpoczął nowy rozdział w życiu. Nie ma co się lenić, trzeba działać, a działanie na guayusowym spidzie jest mega, bo po prostu się chce. No i jeszcze ten podniesiony poziom serotoniny, zapomniałam o tym wspomnieć, że jakoś tak sam z siebie się humor poprawia. Człowiek dostrzeże, że słoneczko wyjrzało z zza chmur. Pojawia się taki chillout, że sama się zastanawiam, czego ja tak kiełczę do tego komputera.

Pozdrawiam